MILA JANKOWSKA / CIĄGLE SIĘ ZMIENIAM!

MILA JANKOWSKA 

W ROZMOWIE Z/
OLIWIA HOLOZUBIEC

 

FOTO/
GRZEGORZ PASTUSZAK

 

 

W oczach Mili Jankowskiej kryje się mnóstwo piękna, wrażliwości i energii. W rozmowie jest całą sobą, gestykuluje, ma wspaniały śmiech, a przebywanie w jej towarzystwie jest odprężające. Bije od niej ciepło i spokój. Ma 20 lat, jest młodą aktorką (możemy obejrzeć ją choćby w projekcie „CIAŁO” w reż. Karoliny Najorczyk) oraz modelką, jak sama o sobie mówi interesuje ją „wszystko co związane ze sferą artyzmu”. Pisze poezję i zajmuje się muzyką. Dwudziestego maja na wszystkich platformach streamingowych ukaże się jej pierwszy singiel „Zen” w duecie Jankowska/Wiracki. Ze mną porozmawiała o tym jak to jest być kobietą w XXI wieku w Polsce, jak wygląda biznes modelingu, a także jak dbać o swoje ciało i umysł. 

Oliwia: Mila Jankowska. Obserwuję cię od dłuższego czasu na instagramie, widzę jak wszechstronną jesteś osobą, w ilu sprawach zabierasz głos, w ile projektów się angażujesz i ile fajnych rzeczy robisz. I tak mnie zastanowiło, jak ty byś krótko opowiedziała o sobie? Kim jest Mila Jankowska? 

Mila: Ja mam wrażenie, że jestem na takim etapie życia, że cały czas jeszcze poszukuję samej siebie i też właśnie dlatego tylu rzeczy się chwytam, żeby kształtować się, zobaczyć w czym czuję się najlepiej, co mi odpowiada, co mi sprawia przyjemność. Nie chcę się szufladkować, bo łatwo jest wpaść w szufladkę, a tego bym nie chciała. Wszystkie przestrzenie artyzmu w jakiś sposób mnie pociągają. Czuję, że jestem duszą artystyczną i nie wiem co innego mogłabym robić. Kim jestem? Jestem jeszcze młodą kobietą, która nieustannie się kształtuje i cały czas szuka. 

 

 

 

 

O: Zauważyłam u osób starszych od nas taką tendencję, że kiedy widzą jak młodzi, przebojowi ludzie łapią się wielu różnych rzeczy, to im się to nie podoba. 

M: Mają wrażenie, że te osoby nie wiedzą czego chcą, i że nie mają czegoś w czym czują się dobrze i co im wychodzi, dlatego się chwytają wszystkiego. A to nie do końca tak jest. Można czuć się dobrze w wielu rzeczach. 

O: Dokładnie, to jest też ten moment, żeby wszystkiego próbować. Jak się wywalisz to się wywalisz i nic się wielkiego nie stanie. Może to też jest poczucie zagrożenia? Wchodzą młodzi ludzie na rynek, mówimy o rynku aktorstwa, modelingu i ogólnie świata showbiznesu, gdzie jednak na okładkach cały czas są te same twarze. Nie chce się inwestować czasu i pieniędzy w młodych, zdolnych, wszechstronnych ludzi. Raczej jest podejście „Dopóki się za bardzo nie panoszysz to się lubimy, ale jak się poczujesz zbyt pewnie to się pożegnamy”. Nie masz takiego poczucia, że trochę tak jest?

M: Myślę, że niestety tak. 

O: A spotkałaś się z tym osobiście?

M: Personalnie nie, ale wydaje mi się, że chodzi o to, że ten świat się bardzo zmienia. Wszystko biegnie do przodu, a starsi ludzie którzy są wychowani w innej przestrzeni, nie nadążają. I może dlatego tak reagują. 

O: Właśnie, ja wspomniałam teraz o aktorstwie i modelingu. Jak zaczęła się twoja przygoda z graniem i pozowaniem?

M: To, że poszłam do teatru muzycznego było dużym przypadkiem. Miałam gorszy moment w życiu i potrzebowałam odskoczni, czegoś co pozwoli mi zapomnieć o trudnych rzeczach, które były moją codziennością. Przyjaciółka mojej mamy miała ten teatr i zaproponowała żebym przyszła, bo kto wie? Może mi się spodoba? Bardzo się wciągnęłam. Grałam tam przez cztery lata i właśnie tam zaczęłam odkrywać pasję do aktorstwa. W sumie dosyć późno, bo miałam czternaście lat. Później z tego teatru odeszłam i przeprowadziłam się do Warszawy, gdzie wiadomo, wszystko się kręci więc było mi dużo łatwiej. Ale jak tak teraz sobie analizuję to to siedziało we mnie od dziecka, jak były konkursy recytatorskie to byłam do nich pierwsza, śpiewanie na apelu też zawsze Mila. Lubiłam być w centrum tego zainteresowania, lubiłam kiedy ludzie na mnie patrzyli. A jeżeli chodzi o modeling to się zaczęło jak miałam szesnaście lat, więc też późno. Byłam w agencji, w której nie robiłam praktycznie nic. Obiecywali mi bardzo dużo, a tak naprawdę wszystko musiałam robić sama przez instagrama. Później tak agencja się rozpadła, więc zostałam bez agencji, chciałam się dostać do nowej, ale miałam bardzo przykre doświadczenia z tym związane.

Bardzo dużo agencji odmawiało mi ze względu na moje wymiary. To był moment, w którym zaczęłam wpadać w zaburzenia odżywiania. Biegałam na czczo, nie jadłam słodyczy, niskokalorycznie, ćwiczyłam bardzo bardzo dużo, żeby dostać się do jakiejś agencji. To było tak naprawdę po sytuacji, kiedy stałam w kostiumie kąpielowym, podszedł do mnie szef i zapytał się czy byłam w jakiejś agencji. Ja powiedziałam, że tak, a on do mnie „To jak to się stało, że się tak zapuściłaś?”.

 

O: To jest obrzydliwe.

 

 

M: Miałam piętnaście lat. Wyszłam stamtąd z rykiem. Zadzwoniłam do mamy i mówię do niej „Czemu ja tak wyglądam? Co jest ze mną nie tak?”. Wtedy zaczęły się jakieś zaburzenia, całe szczęście, że to nie poszło dalej… zasłabłam jednego dnia, moja mama zabrała mnie na SOR, żeby sprawdzić czy wszystko jest okej i lekarz powiedział, że „Możliwe, że pani córka ma zaburzenia odżywiania”. Wstrząsnęło to mną tak bardzo, że jakoś się ogarnęłam, ale przez rok czy dwa zupełnie odpuściłam sobie modeling. Może to było dobre, bo wydaje mi się, że gdyby nie ta sytuacja z tym lekarzem to mogłoby być ze mną źle. Najgorsze jest to, że czułam się wtedy świetnie ze sobą. Widziałam jak chudnę i to była ogromna satysfakcja. Ludzie mi mówili, że wyglądam mega. Psychicznie było bardzo źle, wydaje mi się, że jak to się raz uruchomi to później zostaje do końca życia. Nadal to mam. Tym bardziej, że jestem teraz w agencji, szczególnie, że nie jestem bardzo wysoka, więc powinnam mieć jak najmniejsze wymiary, a najważniejsze jest tak naprawdę to, żebym była zdrowa i czuła się dobrze. Ale taki jest ten biznes… jeżeli nie zejdę z wymiarów to nie będę mieć pracy. 

O: Przeraża mnie to. Rozmawiając z osobami, które siedzą w modelingu, słyszę często tak absurdalne rzeczy, że to się w głowie nie mieści. Mam wrażenie, że najlepiej byłoby dla nich gdyby wszyscy wyglądali tak samo, a tu chodzi przecież o ludzi! Myślę, że to jest właśnie to świeże spojrzenie, bo jednak industry ma te swoje żelazne zasady: musisz ważyć tyle, mieć wzrostu tyle i w talii tyle. To jest bardzo surowe i brutalne. Ci ludzie nie przejmują się psychiką młodych ludzi.

M: Bo nie traktują nas jak ludzi. 

O: Bo jesteś środkiem, który ma sprzedać produkt i tyle. Nie ma w tym człowieczeństwa.

M: To co chyba mnie najbardziej boli, to nawiązując do filmu „Ciało” i tego niby ruchu „body positivity”. Niby jest i kiedy opowiadam o tych doświadczeniach z modelingiem to ludzie mówią mi, że przecież teraz się zmienia, są te modelki plus size i tak dalej. A to niestety tak nie jest.

 

Ludzie z zewnątrz myślą, że to się zmienia przez to, że tyle jest w internecie treści o tym, żeby kochać swoje ciało bez względu na to jak wygląda, kochać swoje rozstępy. I ja oczywiście jestem całym sercem za tym, ale na przykład praca w modelingu mi na to nie pozwala. To jest najgorsze.

 

 

 

O: Ty mówisz w filmie taką kwestię: „Body positivity, chyba nie w Polsce”. I to jest prawda, dlatego, że skąd tak naprawdę u nas napływa najwięcej tego body positivity? Z zagranicy. Zastanawiam się i pytam samą siebie „Czy ja widziałam w ostatnim czasie dobrą, polską kampanię o miłości własnej i miłości do swojego ciała?”. 

M: Gdybyśmy widziały to byśmy zapamiętały. Mam wrażenie, że Polacy nie są otwarci na zmiany i na wpływy z innych krajów, więc ta mentalność się za bardzo nie zmienia. Mimo, że my, młodzi ludzie, idziemy bardzo z trendami i ruchami z zachodu, to jakoś inni ludzie, choćby tacy niezwiązani z artyzmem, nie. I to jest właśnie to. My jako ludzie związani ze sztuką, ze środowiska artystycznego jesteśmy bardzo otwarci. Mamy w sobie dużo więcej akceptacji. Ludzie, którzy są poza tym się w ogóle na tym nie skupiają. 

O: Dobieramy sobie towarzystwo na podstawie wspólnych poglądów i poczucia komfortu. Ja nie mogłabym spędzać czasu z kimś kto ma inne poglądy polityczne ode mnie, bo to od razu byłoby zarzewiem konfliktu. Przez to, że otaczałam się tylko ludźmi, którzy myśleli podobnie do mnie to wydawało mi się, że „Przecież się coś zmienia!”. Nie, nie zmienia się. Miałam sytuację, gdzie chłopak z mojej szkoły wyjechał mi z homofobicznymi tekstami. Pękła mi bańka iluzji. 

M: Jak się otaczasz w kręgu, gdzie ludzie mają wspólne zainteresowania, poglądy i są tak samo otwarci to czujesz się bezpiecznie i myślisz, że zachodzą zmiany. Potem wychodzisz poza ten krąg i dociera do ciebie jak bardzo się mylisz.

O: Uświadomiłam sobie, że to nie jest walka pokoleniowa, ta nienawiść jest jak wirus i nie jest zależna od wieku. Rozbroiło mnie to wtedy, zniszczyło dziecięcą naiwność. Wracając jeszcze do tematu cielesności i zaburzeń odżywiania chciałam tylko dopowiedzieć, że ja dopiero teraz widzę po sobie, jak zaczęłam więcej pozować do zdjęć, że kiedy pojawia się myśl „Mniej jem” to zaraz po niej przychodzi „To dobrze, będziesz lepiej wyglądać na sesjach”. To jest straszne. 

M: Mam to samo. Jak jestem w pędzie i mam dużo na głowie to czasem po prostu nie mam czasu zjeść. Później rozmawiam z kimś i mówię „No ostatnio mniej jem, ale to raczej dobrze”. 

O: A przecież obie jesteśmy świadome w tym temacie, ale co z tego? Co z tego skoro mówimy te rzeczy i czujemy się dobrze? Powiedziałaś, że w momencie, kiedy ktoś ci powiedział, że możesz mieć zaburzenia odżywiania to cię to otrzeźwiło. Dało ci takie „Ja nie chcę się znaleźć w tym miejscu”. Ja mam podobnie, bo za każdym razem jak usłyszę „Boże jaka ty chuda jesteś” to od razu włącza mi się alarm w głowie. Z jednej strony czuję, że mam do tego tendencję, a z drugiej tak bardzo boję się tego, że faktycznie mogłabym w to na dobre wpaść, że ten strach mnie powstrzymuje. Ten strach mnie chroni.

M: To dobrze, bo niestety wiele kobiet nie ma tego strachu.

 

 

O: Okropnie się na to patrzy. Jak patrzę po swoich przyjaciółkach, ile w nich jest, często zupełnie nieświadomych problemów z ciałem, to mi to łamie serce. Kiedy moja przyjaciółka zaczyna się do mnie porównywać to czuję się okropnie. Ona jest jedną z najpiękniejszych osób jakie znam, więc jak słyszę od niej  „Bo ty jesteś taka chuda, ludzie chcą ci robić zdjęcia” to się rozsypuję. 

M: I to jest najgorsze. Jest bardzo dużo osób, które chciałyby mieć takie ciała jak my, a my nadal potrafimy mieć z tym problem.

O: Ostatnio zaczęłam wbijać sobie do głowy taką mantrę – przytulaj siebie. My często nie doceniamy tego ile nasze ciało dla nas robi. Mam wrażenie, że szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie mamy tyle rozpraszaczy, internet, media społecznościowe, mamy bardzo oderwany umysł od ciała. A one powinno stanowić całość. Jeśli nie ma zgodności umysłu z ciałem to zaczynają się problemy. Wyrzucamy naszemu ciału „Nie jesteś takie jakie jakie masz być” „Nie robisz wystarczająco” „Wolałabym, żebyś było takie i takie”. A ono robi to co może. 

M: Ja staram się praktykować taką wdzięczność, zawsze po medytacji mam taki moment, że mówię sobie samej, że dziękuję że jesteś, dziękuję swojemu ciału za to że jest. Staram się sobie wmawiać to jak mantrę, zawsze jakoś jest mi po tym lepiej. Ale wiadomo, że w ciągu dnia, w całym tym pędzie się o tym zapomina. 

O: Wspomniałaś o mantrach i medytacji i przypomniało mi się, że ty bardzo dużo praktykujesz jogę. Czy od momentu kiedy zaczęłaś uprawiać jogę masz poczucie, że się uziemiłaś, połączyłaś ze swoim ciałem? 

M: Tak, na pewno. Miałam taki moment dwa lata temu, że najwięcej wtedy ćwiczyłam i czułam się bardzo uziemiona. Buduje się ta świadomość ciała i tego ile to ciało może znieść, już nie mówiąc o łączeniu praktyki jogi z medytacją,  to daje niesamowite efekty. Teraz nie mam czasu aż tak, żeby tę jogę praktykować codziennie, chociaż bardzo bym chciała. Wracam po całym dniu do domu i nie mam siły, zrobię medytację i tyle. Czuję w ciele i w głowie, że tej jogi robię mniej. Zawsze traktowałam ją jako absolutny czas dla siebie. Odkładam wszystko, jestem tylko ja i mata i to jest wspaniały moment, kiedy mogę się skupić na sobie, na oddechu i zapominam o wszystkim wokół. To pozwala mi złapać dystans do tego co się dzieje w moim życiu, uciec od stresu i natłoku myśli. Dlatego bardzo to odczuwam, kiedy brakuje mi czasu na praktykę. Ten moment dla mnie został odebrany.

O: Mówimy o bliskości, o kontakcie ze swoim ciałem, o wdzięczności i według mnie joga świetnym sposobem, żeby zbliżyć się do samej siebie. Jeśli chcesz poznać swoje ciało, jak funkcjonuje, jak odczuwa, czego potrzebuje i nauczyć się go słuchać to joga jest do tego idealna. To jedna z dróg dla nas, ludzi na to żeby nie uciekać i nie izolować się od swojej cielesności, a zamiast tego zaprzyjaźnić się z nią. Też jak się wchodzi w relacje to cielesność i bliskość często grają pierwsze skrzypce. O to też chciałam zapytać, my rozmawiamy jako rówieśniczki, osoby które mają podobne spojrzenie, podobne doświadczenia i jestem ciekawa jak ty, jako młoda kobieta w Polsce, patrzysz na relacje. Bo dla mnie bycie blisko ze sobą jest podstawą do bycia blisko z innymi. 

M: Jeśli chodzi o związki to ja miałam jedną relację, która była dla mnie trudna. Nie byłam na to gotowa, miałam za dużo nieprzepracowanych spraw w głowie, co nie pozwalało mi się otworzyć. Mam wrażenie, że teraz ludzie chcą wszystko na już, a ja potrzebuję trochę czasu żeby pokazać siebie, poczuć luz. Mężczyźni się chyba trochę takich kobiet boją, bo nie otwieram się od razu i to ich zniechęca, odstrasza.

O: Miałaś taki moment, że czułaś presję typu „Mam już tyle i tyle lat, a nigdy nie miałam takiej i takiej relacji, a moje koleżanki mają to już za sobą”? 

M: Absolutnie, ta presja gdzieś cały czas we mnie jest, ale jest mniejsza niż kiedyś. Ciężko, żeby jej nie było. To naturalne, że obserwując ludzi ze swojego otoczenia, chciałoby się nadgonić. Nie raz myślałam, że to ze mną coś jest nie tak, że powinnam zachowywać się inaczej, że nie potrafię od razu nawiązać relacji. A to nie jest problem we mnie. Myślę, że w zrozumieniu tych rzeczy bardzo mi pomaga terapia. Chodzę na terapię od dwóch lat, od grudnia jestem na nowej terapii i widzę bardzo dużą różnicę. To pierwsza terapia, która przynosi takie efekty. Pierwszy raz widzę, że pracuję nad sobą, dochodzę do wielu wniosków i nie robię tego tylko podczas wizyt, a na co dzień. Inni to zauważają, widzą że coś się zmienia i to jest dla mnie najwspanialsze. Na terapii staram się też dążyć do tego, żeby akceptować samą siebie, to jak postępuję, jak się zachowuję i żeby nie szukać zawsze winy w sobie, a mam do tego tendencję. Od razu pojawiają się myśli, że to ze mną coś jest nie tak, że ja coś źle zrobiłam, a tak nie jest.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O: Każdy ma swoje granice, swoją strefę komfortu i tego co jest dla nas okej, a co nie jest. Niestety ludzie często tego nie szanują, nawet nie zapytają i potem my myślimy, że coś jest źle z nami. Przez to, że ktoś nad sobą nie pracuje, nie zastanawia się i nie analizuje tego co robi to potem my analizujemy przez to siebie i zaczynamy kwestionować własne decyzje, postrzeganie świata i poczucie samych siebie. Temat terapii to kolejna kwestia dbania o siebie. 

M: Każdy powinien w jakimś momencie życia przejść terapię. To ilu rzeczy można się dowiedzieć o sobie… nie dowiesz się tego bez terapii. Dochodzisz do takich wniosków, dowiadujesz się jak reagujesz i dlaczego tak się dzieje, jakie doświadczenia z przeszłości wpływają na ciebie teraz. Dla mnie to jest niesamowite źródło wiedzy o samej sobie i najlepiej zainwestowane pieniądze. 

O: Myślę, że dla nas, ludzi cholernie wrażliwych, kontakt ze sztuką w połączeniu z terapią jest bardzo ważny. Połączenie działań twórczych z analizą własnych zachowań, z rozmawianiem na ten temat i większym zwracaniem uwagi na swoje tendencje, leczy umysł. Nie ma lepszego uczucia niż to, kiedy czujesz, że w twojej głowie zaczyna się robić więcej miejsca i możesz swobodnie oddychać.

M: Po nas widać, że mamy do czynienia z terapią, bo też jesteśmy w stanie o tym rozmawiać, a ja mam wrażenie, że niestety dalej jest problem z rozmową. Ludzie nie potrafią rozmawiać o problemach. Ja nie mam z tym problemu, ale wydaje mi się, że właśnie dzięki terapii, jestem dużo bardziej otwarta na rozmowę o tym co czuję.
Wcześniej rozmowa o uczuciach sprawiała mi trudności, a teraz jest to dla mnie normalne. Widzę, że ludzie są bardzo poblokowani i że tej rozmowy nie ma. 

O: Mówi się o tym, że trzeba dbać o swój umysł, że terapia to selfcare i tak dalej, a jak czasem się rozejrzę wokół siebie to dostrzegam mnóstwo osób, które niby to wszystko wiedzą, ale perspektywa tego że mieliby rozmawiać o swoich emocjach jest dla nich przerażająca. Mało tego, ja sama to mam. Rozmawiam z tobą i wszystko jest super, a kiedy przychodzi co do czego i ktoś proponuje mi, że może pora wrócić na terapię, zaprzeczam i mówię „Nieeee, ja nie potrzebuję terapii”. 

M: Ja miałam to samo, rzuciłam nagle terapię jak byłam przed maturą, bo stwierdziłam, że muszę się skupić na nauce. Mam wrażenie, że to było uciekanie od ciężkich tematów. Przez parę miesięcy nie chodziłam na wizyty i wiadomo, radziłam sobie, bo nauczyłam się pewnych mechanizmów, ale później zaczęłam odczuwać ten brak pracy nad sobą. Stwierdziłam, że czas się wziąć za siebie jeszcze raz i być dla siebie. Uważam, że trzeba pracować nad sobą. Często przy składaniu życzeń urodzinowych mówi się „Nie zmieniaj się”, a to w ogóle nie jest dobre. Zmieniaj się! Tylko na lepsze, cały czas się zmieniamy i to jest bardzo dobre. 

O: My w ogóle bardzo chcielibyśmy być wyzwoleni z tych wszystkich ram, nie przejmować się oczekiwaniami, ryzykować, zmieniać i wyzbyć się presji… mówimy o tym, że dziewczyny wcale nie muszą mieć idealnie ogolonego ciała, a potem łapiesz się na tym, że mimo to golisz te nogi chociaż wcale nie masz na to ochoty. Tak ściśle jesteśmy zamknięci w kratach kanonów i tego co społeczeństwo uważa za prawidłowe. Chcemy z tego wyjść, ale okropnie ciężko jest to zrobić. 

M: Jest ta presja społeczna, jest ten strach. Kluczowym momentem będzie zmiana podejścia społeczeństwa. Wtedy ludziom będzie łatwiej, teraz to jeszcze nie ten moment. Potrzeba lat przełamywania ram. 

O: Na zmiany potrzeba czasu. My jesteśmy pokoleniem Wodnika, teraz zaczyna się era Wodnika, a więc mamy w sobie ogromne pokłady buntu, my potrzebujemy wolności jak powietrza. Kiedy ktoś próbuje nam ją odebrać lub ograniczyć, podpalamy się momentalnie. A równocześnie jest w nas masa strachu. Ten strach nas ogranicza. I to nie dotyczy tylko młodych ludzi, starsi tak samo boją się nowego, nieznanego i niesprawdzonego. 

M: Boimy się przekraczania granic. Siedzimy w bezpiecznej strefie komfortu, a wyjście z niej oznacza ryzyko i ludzie się tego boją. To jest coś nad czym ja pracuję w terapii, żeby po pierwsze wyznaczać granice, które są zgodne ze mną, co jest dla mnie bardzo ważne i co powoli mi się udaje. Jestem z tego bardzo dumna, kiedyś nie potrafiłam powiedzieć „Nie”, teraz idzie mi to co raz lepiej. Po drugie właśnie to wychodzenie ze swojej strefy komfortu, to kolejna kluczowa rzecz, która może zmienić nasze życie. Podjęcie ryzyka. To jest cudowne przekonywać się ile rzeczy jest się w stanie zrobić, że jednak się może. 

 

 

O: I nagle zaczynają dziać się rzeczy, których byś się w ogóle nie spodziewała, że mogą wydarzyć się w twoim życiu. Ja akurat jestem szczęściarą, bo mam moją mamę, która jest największym hypemanem. Bez niej nie zagrałabym w filmie, nie wzięłabym udziału w konkursie radia RMF FM, który wygrałam i za darmo poleciałam do Los Angeles. To najfajniejsze przygody jakie miałam w życiu, a nic z tego by się nie wydarzyło, gdybym nie zaryzykowała. Te doświadczenia udowodniły mi, że trzeba próbować. A skoro już mówimy o przekraczaniu granic to mamy w Polsce do czynienia z tym notorycznie, tylko niestety nie w tym dobrym sensie. Mila, podobnie do mnie, jesteś kobietą, która bardzo głośno i wyraźnie mówi o tym co się dzieje w naszym państwie. Wspomniałyśmy o tym, że wiele osób by chciało, ale strach im coś uniemożliwia, a Ty się nie boisz.

M: Nie boję.

O: A bałaś się? 

M: Nie miałam w sobie lęku. Poczułam wolę walki, to że to jest ten czas, kiedy muszę działać i to się działo, po prostu. Narodził się w mnie ogromny bunt, potrzeba wyjścia na te ulice, krzyczenia. Nawet się nie zastanawiałam, wiedziałam że muszę. 

O: A jakie emocje ci towarzyszyły? To był tylko ten gniew? Bo u mnie było tak, że pięć dni przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego nie wierzyłam, że to przejdzie. Stresowałam się, mówiłam o tym, ale nie sądziłam, że to dojdzie do skutku. Doszło. Wtedy był szok i niedowierzanie, zupełnie to do mnie nie docierało. Kiedy trochę się otrząsnęłam, wiedziałam, że trzeba coś zrobić. Nie można być bezczynnym. Wyszłam na ulice. I wtedy pojawił się gniew. 

M: Ja na początku jak słyszałam o wyroku, było odliczanie to w ogóle nie dopuszczałam do świadomości, że to mogłoby przejść. Po opublikowaniu wyroku czułam pustkę. Straciłam wiarę w Polskę. Przez cały czas towarzyszył mi ogromny smutek. Zaczęły się strajki, a tam wiadomo, było bardzo dużo  złości, buntu i pamiętam jak przeżywałam to wszystko kiedy po demonstracjach wracałam do domu. Ryczałam, wchodziłam do domu i pękałam. Z jednej strony to jest ogromna adrenalina, jak były przerwy kilkudniowe w strajkach to czułam, że potrzebuję wyjść na ulice, ale z drugiej wiem ile mnie to kosztowało emocjonalnie. Dobrze, że nie kumulowałam tych emocji, dałam im upust. To był bardzo mocny emocjonalnie czas. 

O: Jesteśmy młodymi kobietami, żyjącymi w Polsce i zamiast skupiać się na rozwoju, szkole, pracy to musimy być na ulicach. Chodzenie na strajki i patrzenie na to ile ludzi wychodzi z domów, pokazując, że nie zgadza się na to co tu się dzieje, dało mi ciepło i płomyk nadziei. Tylko szkoda, że nic więcej z tego nie wyniknęło.

M: Ja też jestem załamana. Mam wrażenie, że osoby, które są za to odpowiedzialne nie miały od początku planu na to. I to jest ten problem, zobacz co z tego wyszło, jedna wielka cisza. Nie doszliśmy do niczego, nic nie wygraliśmy, to się po prostu urwało.

My, kobiety, które walczyłyśmy miesiącami na ulicach, zostałyśmy z niczym. Nic się nie zmieniło, a to ile emocji nas to kosztowało, ile nerwów… nie wiem, mam w sobie żal. Nie rozumiem jak to mogło się stać. Osoby, które są odpowiedzialne za strajki, noszą na swoich barkach tak ogromną odpowiedzialność powierzoną przez ludzi, nie wykorzystały tego i to mnie boli. Od początku czułam, że te osoby nie są do tego kompetentne, ale jakoś to chulało przez te parę miesięcy i pomyślałam „Dobra, może się uda”. Nagle cisza. Ludzie pytają się mnie „Co ze strajkami?”.

O: Stało się najgorsze co mogło. Zmęczyli nas. 

M: Wygrali, o to im chodziło. Czekali aż zabraknie nam sił. 

O: Daliśmy im dokładnie to czego chcieli.

M: No bo co, my dwie wyjdziemy na ulicę? 

O: Nawet teraz jak jeszcze są jakieś zrywy to wychodzi dwadzieścia osób, podjeżdża policja i po sprawie. Ludzie przestali. Myślę, że to też spowodowane nasilającą się agresją na strajkach. 

M: Tak, ze strony manifestujących jak i ze strony policji. To było obustronne i myślę sobie, że nic dziwnego, że w kobietach i mężczyźnach, którzy też chodzą na strajki, narastała ta agresja. To jest normalne, że ona narasta, tylko że bycie na strajku i ciągłe wrzeszczenie przekleństw nie do końca jest wyjściem. To wszystko powstało zbyt szybko i nie było na to konkretnego planu i to nas zgubiło. „Robimy pospolite ruszenie, wychodzimy na ulice” a co dalej? Jest jakiś plan? Czy jest droga informacyjna, żebyśmy my wiedziały co mamy robić. Tego nie było.

O: W szczególności, że teraz jak patrzę na to co się dzieje to przypomina mi się rewolucja francuska, o której mówi się, że pożarła własne dzieci. Osoby z organizacji strajku kobiet atakują partię lewicy. My zapominamy o co w tym wszystkim chodzi, to nie lewica jest wrogiem, nie z nią walczymy.

M: Po co w ogóle atakować innych? Nie o to chodzi! Tak samo jak były postulaty, jak ja zobaczyłam ile rzeczy się to chwyta to pomyślałam sobie „Dlaczego? Po co? Czemu wypisujemy tak dużo rzeczy zamiast skupić się na najważniejszym?”.

O: Najważniejszego nawet wśród postulatów nie było. Był klimat i edukacja, a aborcji na żądanie, od której się wszystko zaczęło, nie uwzględniono. 

M: A przecież po to wyszliśmy na ulice. 

O: To też pokazuje, co się dzieje kiedy ludzie zaznają pewnej władzy. Bo jednak liderki strajku zyskały władzę, zrzutka zebrała milion złotych na działania strajku, a ani tych pieniędzy ani działań nie ma. Ale przynajmniej jest sklepik! Można sobie kupić worek z piorunem. Wylało się sporo hipokryzji. Najgorsze jest to, że my im zaufaliśmy, nie byliśmy przekonani, ale daliśmy wam szansę. Mówicie, że reprezentujecie nas, kobiety walczące o swoje prawa, a nie czuję się reprezentowana.

M: Absolutnie nie, znowu jesteśmy pozostawione same sobie. 

 

 

© All photographs by Grzegorz Pastuszak for Bossque 

concept
production/
julia bossque przybora

 

interview by/
Oliwia Holozubiec

Share