NARRATOR: JULIA BOSSKI – PRZYBORA
BOHATER: MAGDA ŁAPIŃSKA- ROZENBAUM
FOTO: PATRYCJA TATAŁAJ
Kiedy wróciłam do Warszawy na początku 2019 roku, nie miałam zbyt wiele pojęcia o Warszawskim światku towarzysko- artystycznym.
Jednak nazwisko Łapińska Rozenbaum przewijało się w rozmowach na tyle często, że uformowało się w mojej głowie, niczym legenda.
Sporo czasu minęło, zanim poznałyśmy się z Magdą osobiście.
Oczywiście ułatwił nam to instagram, a prawdopodobnie także- Coronavirus, dzięki któremu, mimo wszystko, wiele osób z dużo większym entuzjazmem reagowało na spontaniczne spotkania i odwiedziny w domu obcych ludzi.
Jak mówi Magda, to dzięki moim imprezom organizowanym pod nazwą Towarzystwo Przyjaciół Kilku, znalazła mnie na instagramie i postanawia lepiej poznać.
Pierwszy raz poznałyśmy się u mnie w domu kilka miesięcy temu.
Myślę, że polubiłyśmy się od razu.
Magda jest niezwykle wrażliwa, silna, seksualna i sensualna.
Jest kobietą konkretną, z pazurem, szczerą i po prostu fajną osobą.
Okazało się że mamy mnóstwo wspólnych znajomych , ale też wiele wspólnych przemyśleń. Oto zapiski z naszej rozmowy o rzeczach niełatwych, lecz szalenie istotnych jak akceptacja siebie, kochanie swojego ciała, bycie dla siebie dobrym, ale także o poczuciu pustki, cierpieniu i śmierci.
JB: Magda, opowiedz mi trochę o sobie, jakie są twoje korzenie, skąd pochodzisz, co Cię uformowało.
MLR: Jestem z Warszawy, tu się urodziłam i czuje, że to moje miasto.
Pół życia mieszkałam w śródmieściu, więc bardzo po miejsku, niezbyt spokojnie. Centrum Warszawy jest tętniące, dużo się tam dzieje, a ja z tego korzystałem i dużo wychodziłam do tego miasta jako nastolatka.
Latałam po Chmielnej, po sklepach i knajpach. Niósł mnie Weltschmerz! (śmiech).
Drugą połowę życia spędzam na Mokotowie, tu gdzie teraz mieszkam to moje 5. lub 6.mieszkanie. Rok mieszkałam w Singapurze, pół roku w Australii, to były duże wyzwania.
Jako dziecko sama sobie wybierałam czym chce zajmować. Wszelkie zajęcia szybko mi się nudziły. Lubiałam szachy, ale też sport rożnego rodzaju. Interesowało mnie sporo rzeczy, ale zapał szybko opadał. Jak miałam 8 lat po raz pierwszy poszłam na plastyczne zajęcia. Bardzo dobrze mi to robiło. Zawsze miałam w sobie dużo emocji, byłam nadpobudliwa. Ekspresja wizualna dawała temu upust. Moja mama nie zajmuje się sztuką, ale miała wielu znajomych, artystów, więc sztuka była mi zawsze bliska. Często rodzice zabierali mnie na wystawy, świat artystyczny zawsze był gdzieś wokół mnie.
Było dla mnie naturalne że tworzę coś sama, że maluje, rysuje. Byłam pewna , że dostanę się bez problemu na ASP. Niestety nie dostałam, się za pierwszym razem, co było dobrą lekcję pokory,
Przez rok chodziłam na wolną akademię, dostałam się w końcu na ASP, zostałam magistrem.
Bardzo wcześnie zaczęłam pracować . czułam, że oprócz studiów muszę mieć inne doświadczenia. Miałam obsesje niezależności. Chciałam się wyprowadzić od mamy i miec własna kasę. Brałam różne zlecenia, zamiast jeżdżenia na wakacje robiłam staże.
Uczyłam się jak wygląda praca z klientem.
Na 5. Roku studiów, w trakcie robienia magisterki , zaczęłam pracować w K MAGU!
Oprócz tego dużo imprezowałam, sama grywałem też na imprezach..nie było łatwo tego wszystkiego połączyć.
JB: Kiedy to było? Czemu Cię jeszcze wtedy nie poznałam?
MŁR: To był Grudzień 2010 .
Miałam plan, żeby wyjechać do Berlina, ale właśnie wtedy poznałam mojego męża.
JB: Czyli zupełnie się minęłyśmy, bo ja wyjechałam do Berlina w styczniu 2011.. Uciekłam od warszawskiego melanżu ! A ty ten melanż podsycałaś.
MŁR: Tak. Grywałyśmy wtedy z przyjaciółkami.imprezy na Powiślu Grałyśmy muzę z telefonów..to był szał !
Warszawa Powiśle to był mój drugi dom. Przychodzili sami znajomi..odeszłyśmy od takiego dj-owania tylko dla siebie.
Chciałyśmy grać muzykę dla innych.. bywało grubo !
JB: Przyznam, że potrafię sobie to wyobrazić…Kiedy postanowiłaś założyć własnę działalność?
MŁR: W 2013 odeszłam z K MAGA. I postanowiłam stworzyć własną markę >>ŁAPIŃSKA PORCELANA<<
Zaczęłam od talerzy naściennych- byłam jedną z pierwszych osób, które “odgrzały” taką formę dekoracji.
Zdecydowałam, że chcę być niezależna. Wtedy też zaszłam w ciążę.
Dalej robiłam projekty graficzne i ilustratorskie.
Po urodzeniu dziecka dużo podróżowaliśmy choć, nie było to zawsze łatwe.
JB: Byłaś strasznie młodziutka, kiedy urodziłaś!
MŁR:Tak. Miałam 28 lat, ale nie myślałam, o tym ile mam lat. Po prostu poczułam, że chcę mieć dziecko i to było najważniejsze. Z perspektywy czasu, tak, uważam, że to było wcześnie. Po urodzeniu wszystko mi się przewartościowało. Zaczęłam szukać tego kim jestem, czego chcę.
JB: Przechodziłam właśnie taką fazę w zeszłym roku, w tym samym wieku co ty .
MŁR: Ja chyba jestem z powrotem trochę w takiej fazie..Po zaczęciu pracy z porcelaną, robiłam najróżniejsze projekty, m.in. dla Lukullusa, Puro Hotels , dla Galilu..
Będąc w Singapurze poczułam, że potrzebuję mieć własną pracownię. Nie wystarczyło mi już tylko małe biureczko. Chciałam być u siebie, chce czuć się swobodnie, latać na golasa, słuchać muzyki, a tego sie nie da zrobić , pracując u kogoś..
W 2017, po powrocie z Singapuru, wynajęłam swoją własną pracownię.To był pierwszy fundament do zupełnej niezależności.
Bardzo lubię mieć klientów i pracować z różnymi ludźmi . Tak mają ludzie po wzornictwie- umiemy pracować dla innych i ich słuchać.
Ale chciałam też tworzyć własne rzeczy. Chciałam tworzyć swoją sztukę, bez deadlinów, sama się organizować.
To nie jest łatwy proces . To praca z własnymi oczekiwaniami. Powoli się uczę własnego języka twórczego. Ja kocham deadliny, jestem super zorganizowanym człowiekiem, lubię jak ktoś z zewnątrz mi powie, żebym stworzyła konkretną rzecz.
Nigdy nie robiłam scenografii do przedstawienia. Kiedy Marta Ziółek poprosiła abym zrobiła scenografię do “Monstery”.byłam przerażona. Ale Podjęłam się tego i mam teraz mega satysfakcję.
JB: Czyli nad czym czujesz, że musisz popracować ?
MŁR: 2021 będzie dla mnie pracą nad tym, aby samemu sobie tworzyć wyzwania. Lubię płynąć z falą, ale mam potrzebę wzięcia steru w swoje ręce.
Struktura pracy i samodyscyplina to temat na ten rok.
Muszę przełamać swoje przyzwyczajenia. Zmiany są potrzebne.
JB: Ja cały czas potrzebuje wyzwań i uwielbiam zmiany. Mam taki charakter, że z kolei nie znoszę, żeby ktoś mi coś narzucał, mówił co, ani kiedy mam zrobić. Wszystko co robię wymyśliłam sama i sama sobie wyznaczyłam. Tak było z Obiadami Czwartkowymi w Berlinie, ze śpiewaniem , pisaniem i założeniem własnego magazynu. Mi jest bardzo trudno pracować na zlecenie, bo ja mam swoją bardzo zdefiniowaną wizje tego co i jak chcę zrobić.
Wiele osób wstydzi się lub boi zacząć robić coś zupełnie swojego, bo nie jest to potwierdzone czyjąś opinią. Takie osoby często borykają się z wewnętrznym konfliktem i frustracjami, bo nie mają odwagi na to, by wyrazić swoje uczucia i potrzeby.
MŁR: No właśnie. Ja bardzo dużo odpuściłam w zeszłym roku. Poczułam że mogę po prostu być i nie muszę robić.
Zrozumiałam, że nie definiuje mnie to co robię, tylko kim jestem.
JB: 2020 pokazał, że to nie produktywność jest najwyższą wartością, wręcz, że produktywność jest wartością wymyśloną przez system w którym żyjemy.
MŁR: Dokładnie. W zeszłym roku nauczyłam się odpoczywania, dawania sobie luzu.
Ale dochodzę do momentu ,kiedy zaczyna mnie nosić.
Myśle o coachingu artystycznym, potrzebuje nauczyć się jak doprowadzać większe projekty do końca.
JB: A jak jest u ciebie z akceptacja siebie? Czy twoje różne osiągnięcia i sukcesy dodaja ci skrzydeł? Czy czujesz się spełniona?
MŁR: Mam sukcesy, ale muszę przerobić jeszcze różne rzeczy w sobie. Musze nauczyć się doecniać sama siebie, chce sie nauczyc tego, że czasami nasze oczekiwania przerastają rzeczywistość i, umieć akceptować porażki.
Trzeba zaakceptować , że czasami będzie inaczej, niż zaplanujesz
JB: Ja uważam, że nie ma czegoś takiego jak porażki, są jedynie lekcje.
MŁP: Tak, uczę się takiego podejścia. Często nie dopuszczałam do siebie tego, że mam trudności z pewnymi rzeczami. Cieszę się, że umiem to teraz nazwać i mogę nad tymi moimi “problemami” popracować.
Dużo dała mi terapia, dodała poczucia wartości, dała mi przestrzeń na bycie sobą.
JB: Co uważasz za najwyższe wartości w życiu?
MŁR: NIEZMIENNIE JEST TO WOLNOŚĆ I AUTENTYCZNOŚĆ.
Ich interpretacja cały czas się zmienia, bo ja też się zmieniam.
Wolność to przede wszystkim ta, którą sobie sami dajemy, czyli wolność wewnętrzna.
Autentyczność, to szczerość, ale też umiejętność odsłonięcia się w relacjach.
Wolność jest bardzo ciekawym tematem – gdzie się zaczyna moja wolność a gdzie mojego partnera?A wolność mojego dziecka? Czym jest wolność twórcza? itd.
Bardzo ważna jest też dla mnie bliskość i poczucie bezpieczeństwa w relacjach.
JB: Czym objawia się miłość do siebie ? Dla wielu ludzi, to nadal kojarzy się z narcyzmem, a nie z dbaniem o siebie.
MŁR: Kochanie siebie, dbanie o siebie to bycie dobrym dla swojego ciała i dla swojej psychiki. Dbanie o swoją energię i swoje zasoby, rozpoznanie tego jakie relacje nam służą, a jakie nie, co w ogóle nam służy w życiu, co zasila, co naprawdę cieszy, a co wręcz przeciwnie.
Ważna jest świadomość, że moje ciało nie jest do tresowania, ani nie jest tylko do wyglądania, bo przede wszystkim to mój przyjaciel i mój najlepszy informator. Często ciało nam mówi co powinniśmy zrobić, mimo, że głowa podpowiada zupełnie coś innego. Nauczyłam się słuchać swojego ciała przy podejmowaniu dużych życiowych decyzji, ale też słucham go na codzień.
Ciało się zmienia z wiekiem i pod wpływem różnych przeżyć. Zmienia się po byciu w ciąży, ale zmienia się także, po poronieniu. Dochodzenie do swojej figury po poronieniu trwało u mnie kilka miesięcy. Było to strasznie frustrujące. Po ciąży jest łatwiej zaakceptować zmiany w ciele, a po poronieniu te zmiany także są, a do tego jest żałoba.
Nasze ciała potrzebują naszej opieki, kiedy doświadczają upływu czasu, czegoś trudnego, traumy. Potrzebują po prostu naszej troskliwej uwagi.
JB: Moją wielką nauką zeszłego roku, jest teoria, że kosmos wie zawsze lepiej od nas. Często próbujemy ten kosmos nagiąć do własnych wyobrażeń i potrzeb, lecz kosmos naprawde wie, co jest dla nas lepsze nawet, jeśli na początku tego nie rozumiemy.
MŁR:
Dokładnie! “Pomnikiem” dla przeżyć mojego ciała była porcelanowa rzeźba przedstawiająca waginę, pt “Totem”. Jej właścicielką jest teraz Ania Kuczyńska, co ogromnie mnie cieszy, bo ja z kolei podziwiam talent Ani.
To było pierwsza moja praca, która była wyrazem bólu. Poczułam, że tą rzeźbą chce uhonorować siebie i swoje straty.
JB: Ja też uczę się cały czas akceptowania różnych sytuacji, na które nie mam żadnego wpływu.
Ta akceptacja jest wyzwalająca, daje poczucie zrzucenia ciężaru, ciężaru tych naszych własnych oczekiwań.
Myślę, a propos twoich prac, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy z idei, z tego głębszego sensu dlaczego one powstały. “Rozenbaum, ta od cipek”, słyszałam wielokrotnie.
“Prowokuje, to taki łatwy pomysł”.
Mam podobnie z moimi nagimi zdjęciami.
Mało jest ludzi, którzy chcą naprawdę nas poznać, dowiedzieć się kim naprawdę jesteśmy, dlaczego coś robimy, Dużo łatwiej jest oceniać i wrzucać do konkretnej szufladki.
MŁR: Rzeźba “Totem” to był hołd dla życia, bo przecież każdy z nas wyszedł kiedyś z matczynej waginy. To jest totem energii życiowej. Ten pierwiastek życiodajny jest w każdym z nas.
Rok temu pomyślałam, że super byłoby podzielić się tym z innymi kobietami i pierwszy raz prowadziłam warsztaty polegające na lepieniu własnych “totemów mocy”, które mają być osobistymi artefaktami, które zasilają.
JB: To ogromnie ważne, aby robić takie warsztaty dla kobiet. Ale ja coraz częściej myślę, o tym, że powinny także istnieć warsztaty dla mężczyzn o >>kobiecej biologii<<.
Żaden facet nigdy nie zrozumie czym jest ciąża, poronienie czy nawet okres, który jest przecież stałą częścią kobiecego życia, niesamowicie wpływającą na nasze ciało i psychikę.
Oczywiście, biologicznie żaden facet tego nigdy nie zrozumie, ale chciałabym zwiększać ogólną świadomośc na ta tematy. Zerwać to tabu.
Mężczyźni wypierają te tematy, mówią że to obrzydliwe, nie chcą o tym rozmawiać.
Tak samo jest z aborcją. Myślę, że większośc nie tylko mężczyzn, ale też wiele kobiet, które nigdy nie miało z tym do czynienia, nie wie z jakim bólem i zmianami, nie tylko w ciele ale też psychice, wiąże się taka decyzja. Przeciwnicy aborcji, widzą w tym sposób na antykoncepcję, niektórzy widzą w tym“ideologię”, coś abstrakcyjnego. A to nie abstrakcja, tylko rzeczywistość. Trudna i bolesna. Niezwykle intymna sprawa.
MŁR: Intymna, ale jednocześnie kolektywna.
JB: Ja piszę, o moich doświadczeniach po to, aby wyzwolić inne kobiety z ich traum, ze wstydu.
MLP: No właśnie, nie chodzi tylko o traumy, ale także ten nacisk na bycie “idealnym”.
Żyjemy w świecie DOSKONAŁOŚCI. Różne artystki feministki, takie jak m.in. Frida Kahlo, Tracey Emin, czy Judy Chicago, swoją sztuką próbowały przełamywać tabu w kwestiach dotyczących fizjologii i seksualności, ale świat dalej żyje w stanie “Addiction to perfection”. Ma być ładnie, estetycznie i byle nie-fizjologicznie/fizycznie.
JB: TAK ! Świat, w którym wszystko jest wyretuszowane, przede wszystkim człowiek, jego ciało ale i emocje !
MŁP: No ja nie wierze w retusz życia z “brudków”, w to amerykańskie podejście: “Breath out all your negativity”. Uważam, że trzeba się zanurzać we własne mroki, zaglądać do swojej ciemnej strony mocy i sprawdzać, czego możemy się tam o sobie dowiedzieć. Nie chodzi o bezustanne taplanie się w mroku, ale zaglądanie tam. Jest to różnica!
JB: Nieumiejętność stawienia czoła swoim lękom, ukrytym pragnieniom, traumom- ucieczka przed nimi, wcale nas nie chroni, ale osłabia.
Zamurowywanie swoich problemów tworzy bardzo niestabilne fundamenty, które prędzej czy później się rozlecą.
Jednak, aby chcieć zbudować stabilną psychikę, trzeba pracy nad sobą i trzeba samemu chcieć się wyswobodzić z tych osłabiaczy.
60 terapii nie pomoże, jeśli sam nie będziesz się chciał zmienić.
Tabu dotyczy właściwie wszystkiego nie tylko lęków, ale także właśnie przyjemności i bliskości. Na całym świecie nadal właściwie się nie mówi ani o kobiecej, ani o męskiej przyjemności. Żyjemy stereotypami !
MŁP: Tak. Lepiej jest ciało, zwłaszcza kobiece, kontrolować, niż uczyć je przyjemności. Przecież jakby uczyć kobiety czerpania przyjemności z życia, z seksu, z bycia jakimi chcą, to jeszcze poczułyby się wolne! A tego nikt, kto ma władzę (no w Polsce na pewno), nie chce.
Każde ciało powinno mieć prawo być odsłaniane albo zakrywane, zależnie od woli właścicielki bądź właściciela. Ciała powinny być tylko nasze, a tymczasem są poddawane kontroli, ocenie, reżimowi estetycznemu i modom.
Stąd u u mnie ta obsesja wolności. Nie znoszę kontroli nad sobą i swoim ciałem!
JB (śmiech): Ja też dużo w tej kwestii nad sobą pracuję. Dla mnie wolność jest wszech wartością, choć w życiu zawodowym muszę mieć kontrolę, musze czuć , że panuje nad sytuacją.
Mam spory problem z zazdrością, choć ta zazdrość wynikała często w moich związkach, raczej, z tego że wyperwadowywano mi ją wpierw.
Nie czuję się zazdrosna, jeśli ktoś inny nie zaczyna być kompulsywnie kontrolujący i zazdrosny o mnie.
Zaczynam zupełnie inaczej na to patrzeć.
Daję innym taką sama wolnosć jakej oczekuje od innych.
Akceptuje to, że ktoś kogo kocham, może kochać też kogoś innego. Albo, że może pokochać kogoś innego, będąc ze mna w związku.
Wiem, że potrafię już znieść ze spokojem taką sytuację, nawet jeśli jest mi z kimś dobrze.
Jeśli osoba ta zdecyduje, że musi odejść, bo ma teraz inne priorytety- prostu mówię : okej !
Czy nie tego właśnie oczekiwałabym od kochającego przyjaciela?
Najważniejsza jest dla mnie komunikacja. Są różne drogi tego aby sobie powiedzieć nawet bardzo trudne rzeczy.
Wiem, że może zabrzmieć to cynicznie. Ale nad wieloma rzeczami nie zapanujesz, i najlepszą metoda jest puścić to życie wolno.
MŁP: Wiele osób boi się zmian. Ja też się uczę tego, że zmiana, nawet jeśli budzi mój lęk, to jest ruchem, czyli jest czymś żywym.
JB: Nie ma tak naprawdę czegoś takiego jak poczucie bezpieczeństwa. Nie ma stałości w naturze. Kosmos jest cały czas w ruchu.
Tak samo myślę o śmierci. To musi być strasznie szokujące, jeśli ktoś bliski umiera nagle. Ale śmierć jest przecież częścią życia, a nasze społeczeństwo wypiera śmierć.
MŁP: Kiedyś śmierć była bardziej naturalna, zespolona z życiem. Była naturalnym, nieodłącznym elementem codzienności. Były obrzędy naokoło śmierci, np. cała rodzina czuwała i śpiewała przy umierającej osobie.
Teraz osobę umierającą oddaje się do szpitala, starszych ludzi umieszcza się w domach starców, ciała jak najszybciej chcemy zamknąć w trumnach, żeby tej śmierci się pozbyć. Nie chcemy mieć z nią kontaktu.
JB: Taka jest natura. Trudno to zrozumieć, śmierć zresztą to kolejne tabu.
MŁP: Seksualność i śmierć to tak naprawdę największe tabu naszego społeczeństwa. A przecież Eros i Tanatos- miłość i śmierć przeplatają się. Jeśli nie boisz się śmierci, tego, że rzeczy się kończą, umierają, to nie boisz się też seksualności, czyli życia.
© All photographs by Patrycja Tatałaj for Bossque