Alta Badia / Dolce Vita na wysokościach

SŁOWA
JULIA BOSSKI PRZYBORA

[relacja z 2020 ]

 

Samo lądowanie nad Wenecją to już gratka.

Rozbłyskujące się odcienie wszelkich niebieskości i turkusów laguny weneckiej z lotu samolotu  przyprawiają o bardzo sympatyczne, lekkie łaskotki w głowie.

Po wylądowaniu wsiedliśmy w samochód, który przez niespełna 3 godziny wiózł nas niezywkle malownicza trasą do celu.

Włoskie krajobrazy, najpierw płaskie, z czasem coraz bardziej pagórkowate.

Droga z Wenecji przeistacza się powoli z prostej w serpentynę, zaczynają się pojawiać na horyzoncie szczyty górskie, śnieg.

Idylla.

Dojechaliśmy do hotelu La Majun w miasteczku La Villa.

Dawno nie spotkałam się z tak miłą obsługą i klasą u pracowników hotelu.

Dostałam przepiękny pokój, cały obudowany drewnem, bardzo elegancki, z  piękna łazienką i tarasikiem. Pokój zalany zachodzącym, pomarańczowym słońcem.

Pełen zachwyt.

Jednak pierwszego dnia, mój duch odkrywcy kazał mi wyjść na zewnątrz i eksplorować to maleńkie miasteczko.

Słońce zachodziło, a ja udałam się do pobliskiego baru i usiadłam przy stoliku na dworze, żeby z kieliszkiem prosecco upajać się widokiem i czystym górskim powietrzem.

Pierwszy wieczór zaczęliśmy w piwniczce winnej naszego Hotelu.

Przemiłe miejsce, w którym pełno było lokalsów, popijaliśmy  lokalne bąble i gadaliśmy o życiu.

Mój ulubiony sposób spędzania czasu !

Kolację jedliśmy w hotelu. Bardzo dobra kuchnia, świetna obsługa, z niebywale dobrymi manierami, świetne wino.

Spać poszliśmy rozkosznie ululani.

 

 

 

Następny dzień był dniem pierwszym na stoku.

Wjechaliśmy na szczyt.

Jeśli szczęście dopisuje, a we Włoszech często dopisuje- świeci słońce.

Możnaby pomyśleć, że znajdujesz się już w raju.

Ale to tylko bramy raju. Wpięliśmy się w narty i poszusowaliśmy na ….pierwszą degustację wina.

 

Normalka-  10 rano to idealna pora na pierwszego kielonka wyśmienitego, tyrolskiego wina.

W jednym ze stokowych barów, na słonecznym tarasie czekała na nas przeurocza sommelierka trzymając w ręku nasz poranny eliksir.

To część programu “Sommeliers on the slopes”- Sommelierzy na stokach.
Na stronie Alta Badia można sprawdzić kiedy odbywają sie poszczególne edycje. 

Zamiast kawy wypiliśmy po kieliszku różowych bąbli.  Idealne wakacje.

 

Zabawa polega na jeżdżeniu na nartach od sommeliera do sommeliera i próbowaniu najlepszych win regionu.

Do wina podano nam zakąski: lokalne szynki i sery.

W takich chwilach trudno nie cieszyć się życiem. Błogostan trwał dalej.

Po drugim śniadaniu była pora na trzecie.

Zjechaliśmy na kolejną degustację.

 

Stół do kolejnej degustacji został ustawiony niemalże na stoku, pośród szczytów dolomitów.

Tym razem czekały na nas wina czerwone i bardzo włoski pan sommelier objaśniał nam w pełnym uśmiechu co pijemy i gdzie jesteśmy.

Po trzecim śniadaniu poszusowaliśmy na lunch.

 

“Masz ochotę na rybkę?”

 

Lunch w  Klubie Moritziono. W jednej jego częśći znajduje się typowe narciarskie bistro , a w drugiej ekskluzywna restauracja.

Tam  właśnie udaliśmy się my.

W strojach narciarskich nie wywoływaliśmy skandalu, choć wiele wystrojonych osób wjeżdża tu specjalnie tylko po to, by zjeść w tym słynnym lokalu.

Twarze niektórych gości zupełnie jak z filmów Sorrentino.

Modelki, prominenci i bogacze w strojach narciarskich popijali sobie elegancko szampana na 2100 m.

Historia tego miejsca to moja ulubiona historia tego wyjazdu i szczerze osobiście z takim podejściem do życia się utożsamiam.

Moritziino istnieje już 50 lat.
Na początku swego istnienia właściciel restauracji siedział ze swoim znajomym i dumali nad tym co by tu zjeść.

Właściciel, signor Moritzino (którego można czasami spotkać na sali) zapytał gośćia: a może masz ochotę na świeże ryby ? zaraz podskoczymy do Wenecji i przywieziemy.

Wtem wzięli helikopter i polecieli po świeże ryby.

Region Alta Baldia z racji położenia blisko morza słynie ze wspaniałych rybnych restauracji.

W Moritzino również można dostać najwyższej jakości ryby i inne skarby morza.

A także świeże makarony z górą trufli (genialne, aż mam dreszcze jak sobie przypominam ten smak) i inne najwyższej klasy przysmaki.Można tu również spróbować jednego z dań, stworzonego specjalnie dla wydarzenia “A taste for skiing” przez 3 gwiazdkowego szefa Norberta Niederkoflera z restauracji St.Hubertus .

 

 

Atmosfera jest luźna choć czuć wyraźnie szyk i glanc.

Widok z tej restauracji rozpościera sie na korony Dolomitów- opiewać można by wieki piękno tegoż krajobrazu- lecz lepiej pojechać i sprawdzić samemu jak najszybciej.

 

 

 

 

Od 14 w Moritzino zaczyna się balanga- włoski dj z ufarbowanymi na platyn blond włosami,  szaleje za dekami i wszyscy obecni razem z nim rzucają się w pląs .

Energia taka jak potrójne espresso (z wódką!).

Ci, którzy nie tańczą drzemią i opalają się na leżakach, inni podrygują, popijając Aperola – to jest to.

Koło 16 zachodzi słońce, wtedy zaczyna być odczuwalna minusowa temperatura i to znak, że trzeba się powoli ruszyć w stronę cieplutkiego hotelu i sauny.

Po saunie i całym dniu na stoku, mimo 3 śniadań i lunchu, w brzuchu pobrzmiewa burczenie.

 

“Rozpusta obsceniczna”

Na kolację pojechaliśmy do tradycyjnej ladyńskiej restauracji- kultura ladyńska to kultura południowego tyrolu. 

Restauracja Maso Runch mieści się w chatce wiejskiej, jest otoczona zagrodą z krowami, i innymi zwierzętami. Powietrze pachnie specyficzną wonią wiejską, która nie jest apetyczna, lecz ma w sobie osobliwy urok.

Witają nas właściciele- starsi państwo w strojach regionalnych. Mówią biegle po włosku, niemiecku i ladyńsku, a także po angielsku (ze względu na turystów).

W sali, wydaje się, przebywa sporo lokalsów.

Farma należąca do restauracji istnieje już od 200 lat, a jej  właściciel prowadzi ją razem ze swoją żoną i piątką dzieci od 40 lat.

Gospodyni przedstawia nam menu. Na początku nie dowierzamy, że aż tyle jedzenia faktycznie spłynie na nasz stół.

Mamy w grupie maestro od wina, który wybrał dla nas odpowiednie ( i dodgodne budżetowo) napitki.

Pierwsze danie to Panicia- zupa podobna do krupniku, z kaszą jęczmienną i boczkiem.
Bardzo pożywna zupka, aromatyczna i sycąca. (dostępna też wege)

Następnie kilka rodzajów smażonych w głebokim tłuszczu pierożków o nazwie “Tutres e cajinci arstis” w jednym wariancie ze szpinakiem i ricottą, a w drugim z makiem (te z makiem na słodko były moim faworytem).
Powoli napawaliśmy się smakiem i chwilą, choć z każdym kęsem czuliśmy się coraz bardziej pełni, a przed nami było jeszcze prawie całe menu.
Mimo braku możliwości żołądkowych,  Cajinci t’ega, czyli ravioli ze szpinakiem, ricottą, parmezanem i topionym masłem, zostało spałaszowane do końca, Idealnie cienkie ciasto ravioli rozpływało się w ustach a masło dodawało słodyczy. Rozpusta obsceniczna.

 

 

 

Choć, o ironio losu, to jeszcze nie koniec mąk piekielnych (oczywiście to same rozkosze tylko trudno nam było wszystko tak szybko trawić)

Danie główne to trzy rodzaje mięsiwa.

Ama de porcel cun polënta (golonka z polentą),  Custëis y craut (kotleciki wieprzowe z kapustą kiszoną i Bales y golasc o polënta y golasc (gulasz z knedelkami).

Scena jest wyzywajaco- prowokująco- kontrowersyjna. Śmiejemy się przez łzy, bo wszystko wygląda i pachnie niesamowicie.

Z pełnymi żołądkami chwytami za widelce i dzielimy się wszystkimi daniami.

Smak jest świetny, prawdziwy. Domowa kuchnia w pełnej odsłonie.

Nie uwierzycie, ale każdy z nas zamówił na koniec deser. 

Genialny strudel z jabłkiem i lodami był dopełnieniem wszelkich żądz naszych żołądków.

Doszliśmy do końca uczty w pełnej satysfakcji.

Znowuż rozkosznie ululani..

 

 

“Abra Makabra”

Sobotę świętowaliśmy mianowicie w Hotelu La Perla w miasteczku Corvara.

5 gwiazdek szyk i glanc, choć pomieszany z dużą dawką kiczu.

Zostaliśmy oprowadzeni po zacnej piwniczce z ponoć 3 milionowym składem najlepszych win świata, podróz po powiniczce była udekorowana wieloma atrakcjami, kiczowatymi filmikami, przedziwnym wystrojem..niespodzianka, sprawdźcie sami.

W barze hotelowym sceneria znowu jak z  Sorrentino w połączeniu z przegiętym Wesem Andersonem.

Jednym słowem- teatr.

Po kieliszku naturalnego spumante, od razu mina mi się poprawiła.

Wystrój był filmowy, barmani wystrojeni we frak,i miksowali koktajle, a jazz band włoskich przystojniaczków z wypomadowanymi brodami przygrywał nam przyjemnie do aperitivo.

 

 

 

 

 

 

Wspaniałe doświadczenie teatralne.

Jeśli szukacie wyluzowanego luksusu w przyzwoitych cenach i z genialną kuchnią- jedźcie do południowego tyrolu.

 

Share